Dzisiaj przyszła mi do głowy historyjka chyba zbyt prawdziwa i już układałam ją w głowie, ale coś powiedziało mi stop – nie, to zbyt okropne, żeby Wam o tym opowiedzieć – za bardzo życiowe i fizjologiczne. Napiszę więc krótko – moje wspomnienie z dzieciństwa niedostępnych dla pospólstwa sezamków (dla młodszych pokoleń abstrakcyjne), które czasem dostawaliśmy od znajomej stewardessy, zbyt słodkich, aby zjeść je w całości, blednie zupełnie w konfrontacji z tymi sezamkowymi ciasteczkami, które można jeść bez końca. „To gorsze niż uzależnienie”, „To zbrodnia piec takie ciasteczka”, „Euforia” – o takie właśnie komentarze usłyszałam wczoraj.
Przede wszystkim są delikatnie słodkie, obłędnie sezamowe, bez pszenicy, chrupiące i rozpływają się w ustach. Na zdrowie!
Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni. Orzechy siekamy bardzo drobno. Miksujemy jaja, cukier i masło na gładką masę. Dodajemy pozostałe składniki. Miksujemy. Na papier do pieczenia nakładamy po łyżeczce masy na jedno ciasteczko i rozprowadzamy delikatnie, aby powstało kółeczko. W jednej porcji piekę 16 sztuk. Pamiętajcie, aby zostawić przerwy między ciasteczkami, bo rozpłyną się na boki. Każdą partię pieczemy 6-8 minut, aż będzie złota. Wyjmujemy, studzimy. Smacznego! Jeśli nie zjecie ich od razu, całkiem wystudzone można zapakować do szczelnego pojemnika i schować w chłodnym miejscu. Jeśli o nich nie zapomnicie, to na pewno długo nie poleżą ;).
To świetny deser dla wszystkich unikających pszenicy, lub będących na diecie bezglutenowej.
Czy zastanawialiście się, z jaką potrawą kojarzą Wam się Święta z dzieciństwa? U nas Wigilia u babci i dziadka zaczynała i kończyła się przy stole. Ledwie zjedliśmy przystawki – własnej roboty śledziki w occie i w oleju, ryby w galarecie, rybę po grecku, sałatkę jarzynową, owoce w occie, grzybki w occie, korniszony w occie i inne pyszności – wszystko własnoręcznie przygotowane i wstaliśmy od stołu dziecięcego, udaliśmy się do pokoju babci, byliśmy wołani na wyśmienity barszcz na kwasie buraczanym i naleśniczki z kapustą i grzybami. Potem wracaliśmy chwilę się pobawić, następnie już musieliśmy biec na smażonego karpia. Wysłuchiwaliśmy uwag, że strasznie mało zjedliśmy, a już pękaliśmy w szwach. Po tym daniu do pokoju babci przetaczaliśmy się już powoli, ale zaraz musieliśmy wrócić na kompot z owocami z działki dziadków, wspomnienie lata i słonecznych dni w środku zimy. Po kompocie, już w formie beczek, ledwie ruszając się, szliśmy znowu trochę się rozerwać, a już trzeba było pędzić na ciasta. Na szczęście na ciasta zawsze jakieś miejsce w żołądku dało się znaleźć, a szczególnie na tort orzechowo-makowy z kremem kawowym, wyczekiwany przez okrągły rok.
Wspomnienie smaku tortu babci blednie z biegiem lat. Babcia przepisu niestety nie zostawiła, musiałam więc opracować własny. Ten tort okazał się jednym z ulubionych ciast moich dzieci. Kolejne torty orzechowo-makowe z kawowym kremem piekę na różne okazje. Są słoooodkie w odróżnieniu od innych moich wypieków. Słodycz i aromaty w połączeniu z łąką mięty na wierzchu tortu dają wielowarstwowe wrażenia smakowe. Uczyli Was, że less is more? Tutaj more is more, zdecydowanie!
Słodko, kremowo i świeżo – tak musi być po każdym kęsie tortu
Parzymy mocne espresso maksymalnie 50-60ml. Rozpuszczamy w nim 1 łyżeczkę kawy rozpuszczalnej. Jeśli nie macie ekspresu, możecie rozpuścić w odrobinie gorącej wody 1 łyżkę kawy rozpuszczalnej. Odstawiamy do wystudzenia.
Banana kroimy na plasterki i smażymy na łyżce masła z obu stron. Musi być dojrzały, żeby ładnie nam się rozpłynął. Rozgniatamy widelcem i odstawiamy do ostudzenia.
Rozdzielamy żółtka od białek. Żółtka wrzucamy do wysokiego naczynia, w którym będziemy mogli je ubić – będą potrzebne do kremu.
Do bezy ubijamy białka ze szczyptą soli na sztywno. Trzeba to zrobić naprawdę porządnie. Kiedy piana jest już sztywna, dosypujemy powolutku cukier i ubijamy, aż masa będzie gładka. Potem dodajemy mieszankę orzechów z makiem i delikatnie ręcznie mieszamy.
Piekarnik nagrzewamy do 150 stopni.
Gęsta piana z białek z cukrem – można ją kroić nożem
Surowe bezy zaraz wylądują w piecu
Przygotowujemy dwa arkusze papieru do pieczenia. Rysujemy na nim dwa okręgi o średnicy 26 cm – odrysujcie po prostu Wasz talerz obiadowy. Dzielimy masę na dwie części i formujemy dwa koła. Wkładamy do pieca i pieczemy z termoobiegiem około 40 minut. Po upieczeniu kładziemy na kratce do ostygnięcia, odrywając delikatnie papier.
Przygotowujemy krem. W garnuszku gotujemy cukier z 4 łyżkami wody. Gotujemy do momentu, aż osiągnie 110 stopni. Ja sprawdzam temperaturę, upuszczając z łyżki syrop na talerzyk. Jeśli nie rozlewa się, tylko tworzy rozpłaszczoną kulkę, możecie już wlewać do wcześniej przygotowanych żółtek, ciągle ubijając. Jeśli syrop cukrowy rozgrzeje się za bardzo, utworzy grudy, więc lepiej żeby był odrobinę zimniejszy niż za gorący. Kontynuujemy ubijanie, aż piana ostygnie.
Masło ucieramy na puszystą pianę. Dodajemy kawę, rozgniecionego banana, pianę z żółtek i cukier waniliowy z prawdziwą wanilią i ubijamy. Jeśli uda nam się wbić dużo powietrza, krem będzie lekki i przyjemny w konsystencji.
Dwie upieczone i zimne już bezy przekładamy kremem, a na wierzchu tortu układamy łąkę z liści mięty.
Tort będzie najlepszy po spędzeniu nocy w lodówce. Zmięknie i będzie rozpływał się w ustach.
Ta strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.Zgoda